wtorek, 18 września 2012

...


Dni są jeszcze przyjemnie ciepłe, ale poranny i wieczorny chłód i czerwieniejące liście przypominają już o jesieni.... A jesień? Jesień (no i jeszcze późne lato) kojarzy mi się z przetworami. Gdy byłam małą dziewczynką, pamiętam sobotnie wyprawy z rodzicami na pobliski targ i powroty z całymi wiadrami truskawek, śliwek i innych owoców. A potem pakowanie ich w słoiki i porozstawiane wszędzie maszynki elektryczne, na których w metalowych miednicach pasteryzowałyśmy te nasze kompoty i soki :-)
Teraz, gdy sama jestem już mamą, zauważam, że z roku na rok coraz większą przyjemność sprawia mi szykowanie zapasów na zimę. To wybieranie owoców i warzyw, szukanie nowych przepisów, a potem przetwarzanie, by wreszcie odkryć po jakimś czasie nowe smaki zamknięte w słoiczkach. Dojrzewam? Dorastam? Nie wiem. Ale wiem, ze sprawia mi to ogromną przyjemność!


...

Rano budzi mnie słońce. I choć na termometrze jedyne 10° to powrót z przedszkola na rowerze z twarzą wystawioną do słońca jest cudowny. Wieszam pranie, otwieram balkon i rześkość rozgaszcza się w mieszkaniu razem ze śpiewem ptaków. Marzy mi się, by za dwa - trzy lata móc tak otworzyć drzwi od tarasu i delektować się zielenią i spokojem jesiennego poranka na naszej działce. I choć to mało prawdopodobne, bo domowy budżet nadwyrężony mocno moim wieloletnim wychowawczym, to marzyć zawsze można. Marzenia są motorem działania :-)
Jutro mam drugi etap rekrutacji w firmie moich marzeń. A nuż się uda?

środa, 5 września 2012

Przedszkole

W poniedziałek moje już DWA przedszkolaki rozpoczęły edukację przedszkolną: Ela jako starszak, Paweł jako maluszek. Oboje byli przez nas przygotowywani na ten dzień, bylismy oglądać sale, Pawełek poznał panie (które przeciez i tak juz wczesniej widywał codziennie, gdy odbieraliśmy razem Elę).
7,15, poniedziałek, delikatne słońce, cudowna rześkość powietrza. Maluchy wstały bez problemu, ubrały się i zjadły, a potem spacerkiem do przedszkola :-) W połowie drogi czekał na nas dziadek, z którym poszliśmy dalej, po drodze machając tez babci patrzącej z balkonu swojego mieszkania :-) W przedszkolu pożegnanie było bez problemów, a matce spadł ogromny kamień z serca :-)))) Ja, jako płaczek niemal zawodowy wzruszający się z byle powodu, zaplanowałam sobie pięć milionów zajęć, by nie przeryczeć koncertowo całego dnia, jak to miało miejsce, gdy Ela startowała w maluszkach. Udało się :-) A po południu odebrałam szczęśliwe dzieci z przedszkola. Dzieci, które zapowiedziały, ż ejuz teraz chcą wracać z powrotem do grupy, nie jutro.
We wtorek Ela poszła bezproblemowo do swojej grupy, za to Paweł, Paweł no cóż, do przedszkola szedł chcętnie, ale jak już otworzyliśmy drzwi grupy, to stanął z tą swoją miną-bidą i "Z mamucią ciaułem iśśśśść"..... Z relacji pań płakał kolo obiadu, ale udało się go szybko uspokoić, a ja jak przyszłam zastałam radosne dziecko.
A dzisiaj? Dzisiaj już różowo nie było. Bo dzieci wstały chętnie, tak samo się ubrały i zjadła i wyszły z domu. Ale w połowie drogi najpierw paweł się rozpłakał, że "ciaułem s mamuciom mojom, nie do psiedkola...." i płakał tak pół drogi, a gdy się uspokoił jego emocje udzieliły się Eli :-( W efekcie Pawła wstawiałam do grupy ryczącego, a Elę z miną skazańca.
Nie wiem, tylko, czy to dzisiaj to był ten najcięższy kryzys i teraz może być juz tylko lepiej, czy czeka nas jeszcze kilka równie ciężkich dni?